piątek, 25 stycznia 2013

Próby Ognia- James Dashner

"To wszystko było częścią Prób"



Ucieczka z Labiryntu miała oznaczać koniec męczarni. Mieli wrezcie znaleźć się w bezpiecznym i spokojnym miejsu, z dala od niebezpieczeństw tego okrutnego miejsca. Próby wreszcie miały się zakończyć. Czy mieli jednak taką gwarancję? A może były to tylko ich domysły...

Mówi się, że nadzieja umiera ostatnia. Co jednak gdy i ona odeszła, a ty nie masz w co wierzyć ani komu ufać? Jaką wtedy masz motywację?



 
"Nadszedł czas na Fazę Drugą. Czas, żeby zrobiło sie na prawdę ciężko."

Oto druga część trylogii Jamesa Dashnera. Labirynt to był dopiero początek. Teraz rozpoczną się prawdziwe Próby Ognia. Kiedy w końcu Streferzy zaznali spokoju i wydawałoby się, że straszne czasy i próby zostały zakończone, DRESZCZ postanowił im to wszystko odebrać. Zamiast odzyskać wspomnienia, tajemnicza organizacja zaoferowała im coś zupełnie innego. Labirynt wcale nie okazał się końcem Prób. Był jedynie wstępem do czegoś jeszcze trudniejszego.

Odkrytych jest coraz więcej faktów, jednak niewystarczająco, aby zorientować się w sytuacji. Dzięki temu książkę czyta się z zapartym tchem. Nie da się przewidzieć, co wydarzy się za chwilę oraz jakie jeszcze niespodzianki czekają na Streferów. Skoro Labirynt był jedynie początkiem, co czeka grupę w Fazie Drugiej Prób?

Z jednej strony powszechnie wiadomym jest, że nie należy ufać DRESZCZowi, ale co jeśli od niego właśnie zależy Twoje życie? Co ty byś zrobił na miejscu Sztamaków z Grupy A? Poszedłbyś dalej za ich rozkazami?


"Obiekt A2. Do zabicia przez Grupę B"



Bohaterowie. To jedna z ważniejszych spraw w książce. Jeśli będą źle dopracowani, nienaturalnie, czy wyidealizowani, nawet najlepsza książka straci urok. Dlaczego tak trudno jest "skonstruować" głównego bohatera? Ponieważ każdy ma inny gust i inaczej ocenia postacie. Czy James Dashner podołał zadaniu? Owszem. Thomas, bo to z jego punktu widzenia przeżywamy całą historię, jest na pewno barwną postacią. Często wprawia nas w pesymistyczny nastrój, działa pochopnie oraz emocjonalnie. Jest jednak swego rodzaju bohaterem, ale z kolei nie jest przesadnie wyidealizowany. Również jeśli chodzi o drugoplanowe postacie, takie jak Minho, czy Newt, są zaskakujące i ciekawe, a w trakcie Prób widzimy jak bardzo się zmieniają z biegiem czasu. Najbardziej zaskakującą postacią tej części okazuje się jednak Teresa, co do której aż do samego końca nie możemy być absolutnie pewni. Jet z nami, czy przeciwko nam? Można jej ufać, czy można ją kochać?


Niewątpliwie ogromnym atutem trylogii jest język, a w szczególności wymyślony przez autora slang, którym posługują się Streferzy. Dzięki niemu czytelnik ma świetny humor podczas czytania książki, a nawet najbardziej tragiczne sytuacje potrafi rozweselić właśnie kilka odzywek Streferów.  Osobiście, jest to jeden z czynników, dla których tak chętnie oddaję się książce, a po przeczytaniu często sama posługuję się tym slangiem. Jest to na prawdę wciągające.


"-Reprezentuję grupę o nazwie DRESZCZ- kontynuował Szczurowaty- Wiem, że ta nazwa brzmi groźnie, ale to skrót od Departament Rozwoju Eksperymentów, Strefa Zamknięta- Czas Zagłady. Wbrew temu co może sądzicie, DRESZCZ nie stanowi dla Was żadnego zagrożenia. Przyświeca nam tylko jeden cel: uratować świat od zagłady."


 Już recenzując pierwszą część tej serii byłam zachwycona, a ta wcale nie wypadła blado przy swojej poprzedniczce. Brakowało mi jedynie trochę Labiryntu, ponieważ czuć było wtedy specyficzny klimat, a labiryntu zawsze mnie fascynowały. Tutaj z kolei w pewnym momencie byłam zdecydowanie bardziej zaskoczona i zaciekawiona rozwojem akcji, wręcz wściekła przez to co się stało. Czułam dokładnie to samo co Thomas i bardzo dziękuję autorowi za to, że udało mu się napełnić mnie tyloma emocjami w jednym momencie. Czytałam z zapartym tchem, a "Próby Ognia" miały pierwszeństwo nad dosłownie wszystkim. 
Może się będę powtarzać, ale kolejny raz muszę porównać tę serię do serii GONE Michaela Granta, ponieważ pod względem tak zwanej "schizowości" James Dashner praktycznie dorównał panu Grantowi. Polecam bez dwóch zdań całą serię, chociaż może nie jest to najambitniejsza lektura na wieczór i nie trzeba się przy niej wysilać intelektualnie. Jeśli jednak sięgacie po książki dla własnej rozrywki i przyjemności, jest to idealna książka na wieczór (choć lepiej nie czytać jej w nocy, istnieje bowiem ryzyko nabawienia się przez to koszmarów).

Moja ocena: 9,5/10 (prawie idealna, jednak labirynt z poprzedniej części bardziej mnie fascynował)


"-Tom?
-Co?
-DRESZCZ jest dobry."

Czy aby faktycznie?

wtorek, 15 stycznia 2013

Top10: 10 książek, które zabrałabym na bezludną wyspę.


Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu ma blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu na dany tydzień.Dziś przyszła pora na...  Dziesięć książek, które zabrałabym na bezludną wyspę! :)



Już wcześniej pojawiały się na moim blogu wpisy z akcji top10, nie jest to jednak regularne. Gdy jednak znajduję temat, który mnie interesuje, a w dodatku mam czas na zastanowienie się nad tymi 10 książkami i wplecenie ich w post, zawsze się on pojawi. Tak więc oto moje 10 książek, które zabrałabym na bezludną wyspę:



1. Złodziej Pioruna- Rick Riordan. Czytając tego bloga można zauważyć jak bardzo kocham twórczość Ricka Riordana. Bardzo trudno było wybrać jedną książkę wśród tylu wspaniałych powieści o Percym Jacksonie, bo najchętniej wzięłabym ze sobą każdą z nich. Postanowiłam jednak wrócić do początków tej historii a zarazem początków mojej miłości do twórczości Ricka Riordana.






2.Igrzyska Śmierci- Suzanne Collins. Nadal nie jestem pewna, czy wzięłabym akurat pierwszą część, czy nie powinnam raczej trzeciej.. Ah takie wielkie dylematy, a ja nigdy nie umiem podejmować decyzji. Niech jednak będzie pierwsza część, chyba nie uszę tłumaczyć dlaczego Igrzyska Śmierci znalazły się wśród tych 10 książek? Każdy kto przeczytał pewnie wie o co chodzi :)





3. Charlie- Stephen Chbosky. Tą cieniutką książeczkę mogłabym czytać milion razy a i tak mi się nie znudzi. Wspaniały bohater, piękna i dosyć smutna historia, oryginalność... Nic dodać, nic ująć- ta książka na pewno musi się naleźć ze mną na bezludnej wyspie!





4. Harry Potter i Insygnia Śmierci-J. K. Rowling. Co to za bezludna wyspa bez Harrego? Ja sobie nie wyobrażam, że mogłoby go zabraknąć. Dlaczego akurat Insygnie Śmierci? Pewnie dlatego, że to moja zdecydowanie ulubiona część i mogłabym ją czytać milion razy.






5. Wichrowe Wzgórza- Emily Bronte. Nie może też zabraknąć odrobiny romansu, książka Emily Bronte to klasyk literatury, świetnie napisany i zdecydowanie zachwycający.


 


6. GONE. Faza pierwsza: Niepokój- Michael Grant. Tutaj również powrócę do początków tej historii, zresztą sądzę, że pierwsza część była jedną z lepszych. Cała seria miała swoje wzloty i upadki, ale w całości naprawdę mnie olśniła i nie wyobrażam sobie nie mieć jej ze sobą.


 


7. Więzień Labiryntu- James Dashner. No na pewno nie zostawiłabym w domu czegoś tak schizowego, a zarazem dającego tak wiele zabawy. Więzień Labiryntu zdecydowanie jedzie razem ze mną!








8. Marina- Carlos Ruiz Zafon. Zazwyczaj nie czytam książek, których się boję, jednak Marina była tak intrygująca i mroczna, że nie umiałam jej się oprzeć. Było to moje pierwsze i jakże udane zetkniecie z autorem.




9. Ziemia skuta lodem- John Flanagan. Zwiadowcy to takie idealne oderwanie od rzeczywistości. Ja najbardziej emocjonalnie jestem związana z pierwszymi trzema częściami (nigdy nie wybaczę autorowi, że Will nie był z Evanlyn!). Trudno mi było wybrać pomiędzy drugą a trzecią częścią, ale ponieważ najpiękniejszym momentem całej serii była końcówka trzeciej części, to właśnie ją wybrałam.




 

10. Syn Neptuna- Rick Riordan. No tak, przepraszam. Jednak musiałam tutaj zamieścić dwie książki tego autora. Myślałam nawet, żeby wziąć którąś z Kronik Rodu Kane, ale jednak się rozmyśliłam i tak oto na stosie ląduje kolejna książka o moim cudownym Percym!

sobota, 12 stycznia 2013

Nevermore: Cienie- Kelly Creagch


 Kiedy przychodzi do domu paczuszka i widzisz na niej pieczęć wydawnictwa Jaguar, z ekscytacją zastanawiasz się co jest w środku. Szybko otwierasz pakunek, a Twoje usta układają się w jednym wielkim "O" aby za chwilę przerodzić się w szeroki uśmiech. Tak, to właśnie kochana Enty robi swoim recenzentom, wysyłając przepiękne egzemplarze książek do recenzji. Tym razem to Nevermore wywołało u mnie taki entuzjazm i jak zwykle się nie zawiodłam.

 
"Varen zniknął. Schwytany w pułapkę koszmarnej rzeczywistości, gdzie chore sny Edgara Allana Poego stają się jawą, znajduje się poza zasięgiem żywych i umarłych. Ale Isobel nie zgadza się go porzucić. Rusza do Baltimore, by odnaleźć Reynoldsa, tajemniczego mężczyznę, który co roku spełnia toast na grobie pisarza i który w ciągu ostatnich miesięcy oszukiwał ją i zwodził. Tylko on ma klucz do innego świata...

Kiedy Isobel znajduje wreszcie przejście, odkrywa, że miejsce, w którym przebywa Varen zdążyło się zmienić. Pełen bólu i przerażających istot świat zamieszkują teraz również stworzenia, które zrodziły się w pełnym gniewu umyśle chłopaka. Miłość przemienia się w nienawiść, radość w smutek, śmiech w płacz. Stając naprzeciw Varena, Isobel zaczyna rozumieć, że jej ukochany stał się jej największym, śmiertelnym wrogiem"

  

Po raz kolejny wkraczając w świat Nevermore można się zastanawiać czym autorka nas zaskoczy. Mroczny got, piękna czirliderka, dwa różne światy.. No tak, ale z tym wszystkim zetknęliśmy się już poprzednio. Co więc takiego zostało dla nas przygotowane? Wydaje się, że pani Creagh nie brakuje pomysłów i tym razem, a żeby się o tym przekonać należy sięgnąć do książki.

Podobno granica między miłością a nienawiścią jest niezwykle cienka. Kiedy zranisz najbliższą Ci osobę i na zawsze stracisz jej zaufanie bardzo trudno jest je z powrotem odzyskać. W realnym świecie. Po stronie snów, stawka jest jednak dużo wyższa, a nienawiść nabiera innego znaczenia. Właśnie.. nienawiść, czy zapomnienie? Szepty wrogów (a może przyjaciół?) mącą Ci w głowie, w co masz więc wierzyć? Po której stronie jesteś? Czy nadal jesteś sobą, czy tylko marnym cieniem siebie samego? 
Z tymi pytaniami musi się zderzyć Isobel kiedy wyrusza na pomoc Varenowi. Wie, że go zawiodła i musi mu wytłumaczyć wszystko co zaszło. Jest pewna, że zrozumie. Nikt nie może się zmienić w końcu aż tak bardzo. Miłość nie może tak po prostu wyparować... A może jednak?

Kelly Creagh pisze bardzo lekkim językiem, dzięki czemu jej książki czyta się szybko i przyjemnie., jednak dla czytelników oczekujących wybitego języka, może być to za mało. "Nevermore: Cienie" zdecydowanie wyprzedza poprzednią część pod względem wartkiej akcji oraz jej zwrotów. Z kolei część po drugiej stronie lustra, jest równie zagmatwana co poprzednio, trudno jednak stwierdzić, czy to plus czy minus powieści. Jest to na pewno celowy zabieg autorki, jednak dzięki temu całość sprawia raczej chaotyczne wrażenie, a czytelnik może się momentami gubić w fabule. 

Jak byłam zachwycona pierwszą częścią, tak druga trochę mnie rozczarowała. Jednak tylko trochę. Książkę czytało się bowiem bardzo dobrze, jest to idealna pozycja na spokojny i nudny wieczór, kiedy czytelnik chce zajrzeć do "innego świata" i oderwać się od rzeczywistości. Niestety w porównaniu do swojej poprzedniczki "Nevermore: Cienie" wypada raczej słabo, co jednak nie przeszkadza mi w niecierpliwym wyczekiwaniu na następną część.

Moja ocena: 8/10

 Moją recenzję poprzedniej części Nevermore znajdziecie tutaj

Z egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar!



niedziela, 6 stycznia 2013

Nowy, zwyczajny rok 2013.

W podsumowaniach nie jestem dobra, dlatego też nie pojawiło się takowe na ty blogu pod koniec 2012 roku. Dlaczego się nie wysiliłam i nic nie napisałam? Tym razem nie było to wcale lenistwo, chociaż właśnie ono w ostatnim czasie (oraz nauka) skutecznie powstrzymuje mnie od pisania bloga. Nie. Podsumowania nie było z bardzo prostego powodu- bardzo wielu postanowień zwyczajnie nie udało mi się dotrzymać.
Po pierwsze zupełnie nie popisałam się na tym blogu, a moja ilość postów w porównaniu do roku 2011 (chociaż wtedy pisałam przecież tylko pół roku!) znacznie spadła.
Po drugie i w zyciu zwyzajnym ten rok nie okazał się.. nadzwyczajny. Na sylwestrze patrzylam tylko na całującą się parę i śmiałam się z samej siebie, że również postanowienia o chłopaku nie udało mi się wypełnić.

Tak więc samotna wstąpiłam w nowy rok, który mam nadzieję okaże się dużo lepszy i za te trzysta ileś dni będę mogła pochwalić się jakimiś osiągnięciami (poza tymi naukowymi).

A jakie są moje postanowienia na ten rok? W zasadzie się nad tym nie zastanawiałam i poza tymi standardowymi doszło ledwie jedno. Oto one:
1. Nie będę taka leniwa.
2. Nie będę już więcej zaniedbywać bloga.
3. W tym roku przeczytam co najmniej 100 książek.
4. Skończę preIB i dostanę się do IB.
5. Codziennie będę robić brzuszki, a w lecie również biegać!

To ostatnie jest najważniejsze, bo biorąc pod uwagę moją aktywność fizyczną rok z rok, która szczerze powiedziawszy jest dosyć marna ;)


A co w tym roku czeka nas pięknego? Oj bardzo dużo ciekawych premier!


To najbardziej oczekiwania ekrenizacja tego roku. Osobiście już o dawna czekam na drugą część Igrzysk Śmierci, a w listopadzie już światowa premiera!


Miasto kości na reszcie w kinach! Z początku miałam zamiar zrobić mały strajk dlatego, że Alex Pettyfer nie będzie grał Jace'a, ale grzechem byłoby nie pójść na ekranizacje tej cudownej książki.


Na stronie amazona dostrzegłam to cudo i bez wątpienia zamówię sobie angielską wersję tej książki zaraz po jej premierze! Tylko do marca! :)


 Czyżby to była ostatnia część GONE? Absolutnie trzeba przeczytać. Liczę tutaj na cudownego Jaguara, na pewno jak zwykle spisze się i szybko na polski rynek wyjdzie to cudeńko :)


To są moje najbardziej wyczekiwane premiery tego roku. Na co Wy czekacie? Polecacie jakieś cuda wychodzące w tym roku?