Wiem, wiem, dawno mnie tu nie było. Oj bardzo dawno nawet. Ruszyło mnie dopiero w momencie, gdy weszłam wreszcie na maila i zobaczyłam informacje o LiteraTurze, która wydała mi się bardzo fajnym przedsięwzięciem. Niestety za późno się zorientowałam i nie zdążyłam zorganizować sobie dojazdu, a bardzo tego żałuję. Lenistwo jednak się nie opłaca, serio.
Byliście, widzieliście? Jakie wrażenia? Dotarła do Was informacja o LiteraTurze? Jestem bardzo ciekawa tej akcji, mam nadzieję, że w następnym roku również zostanie zorganizowane coś takiego i wreszcie będę mogła się przyłączyć! ;)
Przepraszam że nie dodaję zdjęć, ale skonfiskowali mi mój komputer i niestety muszę dodawać posta przez telefon komórkowy, co jest dosyć niewygodne :/
Pozdrawiam wszystkich, mam nadzieję że podzielicie się swoimi wrażeniami z LiteraTury :)
Magia słowa
"Bo słowa mają moc zmieniania ludzi"- Cassandra Clare
poniedziałek, 2 września 2013
wtorek, 2 lipca 2013
Papierowe Miasta- John Green
"Nie cierpimy z powodu braku metafor"
Papierowe miasta, kruche i podatne na zniszczenia, a w nich papierowi ludzie trzymający się na ostatnich strunach i niedosłyszalnie wołający o pomoc. Aby jednak pomóc, trzeba zrozumieć, trzeba stać się choć na chwilę papierowym człowiekiem.
Margo Roth Spiegelman, zbuntowana i porywcza, podtrzymująca porządek a zarazem zakochana w łamaniu prawa i planowaniu, pewnego dnia znika. Tym razem jednak nie wraca z powrotem tak jak to było poprzednio. I tylko jedna osoba jest w stanie ją odnaleźć- Quentin, zakochany w niej od dzieciństwa chłopak, który jednak nie znajdował się nigdy w gronie jej najlepszych przyjaciół. Tylko on jeden wie, że Margo odeszła na zawsze. To on posiada odpowiednie wskazówki do znalezienia jej. To jemu dziewczyna wywróciła świat do góry nogami, zjawiając się w nocy w jego oknie i (pierwszy raz od czasu dzieciństwa) prosząc o przysługę, niedosłyszalnie wołając o pomoc.
"Jak w przypadku metafory, która przez swoją wieloznaczność staje się niezrozumiała, w tym, co zostawiła mi Margo, było dość miejsca na nieskończoną liczbę wyobrażeń, na niezliczone odsłony Margo."
Chłopak wyruszając w podróż za niesamowitą dziewczyną odkrywa, jak niewiele tak naprawdę o niej wie. Zagłębiając się w tom wierszy Walta Whitmana "Źdźbła trawy" orientuje się, że aby naprawdę poznać Margo, musi zacząć słuchać, rozumieć, stać się nią. Tylko w ten sposób będzie w stanie naprawdę ja poznać. Odkrywa w ten sposób samego siebie, podążając za dziewczyną orientuje się, że słuchanie tak naprawdę najwięcej mówi o samym słuchającym.
Podróż zmienia życie chłopaka, który nagle zdaje sobie sprawę z wielu małych szczegółów, które połączone w całość mają znaczenie nie tylko dla niego, ale i dla jego bliskich. Dopiero gdy zauważa te szczegóły, może pójść do przodu, z Margo lub bez niej.
"W którymś momencie będziesz musiał przestać wpatrywać się w niebo, bo inaczej pewnego dnia spojrzysz z powrotem w dół i zorientujesz się, że ty także uleciałeś w przestworza."
Czytając drugą (zaraz po "Gwiazd naszych wina") ksiazkę Johna Greena możemy zauważyć jego szczególne zamiłowanie do metafor. W "Papierowych miastach" zauważamy liczne porównania do źdźbeł trawy, czy strun, które mają szczególne znaczenie dla głównych bohaterów. Autor pokazuje, że każdy z nas jest w pewnym sensie metaforą, a jak wiemy, aby zrozumieć daną metaforę, musimy się z nią wgłębić, poznać i zrozumieć. Trzeba również uważać, którą metaforę się wybiera, ponieważ niektóre z nich mogą się okazać niebezpieczne dla nas samych.
"Ostatnim razem kiedy tak się bałem musiałem de facto stanąć przed Czarnym Panem, żeby uczynić świat bezpiecznym miejscem dla czarodziejów."
Wypadałoby wspomnieć również o bohaterach, bez których książka nie okazałaby się taka pozytywna. Nikt tak nie mógł dodać jej humoru jak właśnie Radar i Ben, czyli jedyni w swoim rodzaju przyjaciele Q. Poszliby za Quentinem w ogień, jeśli zaszłaby taka potrzeba, a jednocześnie strzegli go przed popełnianiem błędów. Byli dla niego zawsze, a jednocześnie wiedzieli, że Q zrobiłby to samo dla nich. Oczywiście nie obyło się bez sprzeczek, ale przyjaźń polega na rozwiązywaniu problemów, a nie na ich usilnym unikaniu, prawda?
"Wiesz na czym polega twój problem, Quentin? Stale oczekujesz, że ludzie nie będą sobą."
Powieści nie brakowało humoru, dreszczyku emocji, ani przygody, przede wszystkim wiązało się to jednak z przemyśleniami i "filozofowaniem", przez co książka stała się mądrą i wartościową lekturą. Jest to bardzo przyjemna historia, opowiedziana przez młodego chłopaka językiem przystępnym, a zarazem nie banalnym (bo powiedzmy szczerze, nie ma nic bardziej denerwującego, niż książka napisana beznadziejnym językiem). Spotkawszy się jednak już wcześniej z twórczością autora, nie było najmniejszej obawy, że powieść może okazać się kiepska po względem języka, czy treści. Zgodnie z przewidywaniami, "Papierowe miasta" okazały się naprawdę porządną i dobrą lekturą, z którą warto się zapoznać.
"Możesz się przekonać jakie to wszystko jest sztuczne. Nie jest nawet na tyle sztuczne, by nazwać je miastem z plastiku. To papierowe miasto."
Tak, tak, książka godna polecenia. Oczywiście niczego innego się nie spodziewałam, biegnąc po nią zaraz w dniu premiery. Jeśli dobra książka = dużo przemyśleń, ta okazała się naprawdę świetna, bowiem miałam czas przemyśleć niejedno. Plus stałam się prawdziwą fanką metafor, no ale nic w tym dziwnego.
Moja ocena: 10(z małym minusem)/10
"Nie cierpimy z powodu braku metafor. Jednak trzeba uważać, którą metaforę się wybiera, bo to ma znaczenie."
czwartek, 30 maja 2013
Chwila dla klasyki.
Czasem warto poświęcić chwilkę klasykom, nawet jeśli na półkach księgarni pojawiają się coraz to nowsze pozycje. Jak to się stało, że przy ogólnym braku czasu (a uwierzcie, że wyjście na satysfakcjonującą ocenę z fizyki, która będzie widniała na świadectwie maturalnym, wcale nie jest prostym zadaniem) sięgnęłam po kilka wspaniałych pozycji, które już dawno temu weszły do klasyki literatury? Trochę ze szczerej ciekawości tymi nowymi klimatami, trochę z przymusu, bowiem dwie z nich musiałam przeczytać po angielsku jako lekturę szkolną, oraz trochę również przez znudzenie powtarzającymi się schematami we współczesnej literaturze. Nie zrozumcie mnie jednak źle- uwielbiam wszelkiego rodzaju dystopie, antyutopie, paranormale i inne tego typu książki, tym razem chciałam sięgnąć jednak po coś zupełnie dla mnie nowego. Tak więc do widzenia fantastyko, chwilowo przejawiam szczególną fascynację realizmem.
O książce Salingera słyszałam już dawno temu, jednak pierwszą styczność miałam z nią całkiem niedawno, kiedy tata przyniósł mi ją do pokoju i powiedział, że powinnam przeczytać. Wydanie z roku 1993 dodatkowo nadaje niesamowitego klimatu, więc czytanie książki było o wiele przyjemniejsze.
Pierwszy przymiotnik opisujący tę książkę, który przychodzi mi na myśl, to "przygnębiająca". Tak, to była dosyć przygnębiająca historia szesnastolatka Holdena Caulfielda, czyli chyba jednego z najbardziej ponurych ludzi o jakich czytałam. Choć wiecie co? Polubiłam go. Chłopak był nadzwyczaj inteligentny, podobnie jego przemyślenia.
Akcja zaczyna się w momencie, kiedy Holden wylatuje z czwartej szkoły z kolei, jednak nie dlatego, że jest zbyt głupi by zdać do następnej klasy, nic bardziej mylnego. Chłopak nie umie pogodzić się z otaczającą go głupotą, podłością oraz oraz perfidnym zakłamaniem, postanawia więc uciec ze szkoły i opisuje swoje przygody w Nowym Jorku.
Często można usłyszeć komentarze, że książka propaguje palenie papierosów, picie alkoholu przez nieletnich oraz tym podobne rzeczy. Nic dziwnego, książka ta od samego początku wzbudzała liczne kontrowersje oraz wywarła ogromny wpływ na ówczesne pokolenie (ba, nadal wpływa na czytelników). Wydana w 1951 roku w Stanach jednoczonych książeczka odniosła ogromny sukces i do dzisiaj jest bardzo poczytną książką na całym świecie.
Na co zwraca uwagę czytelnik kiedy zaczyna czytać "Buszującego w zbożu"? Przede wszystkim na język w jakim powieść została napisana. Od razu odnosimy wrażenie, że to właśnie owy chłopak, Holden, pisze pamiętnik. Zdania są dosyć krótkie, raczej proste oraz czasem wulgarne, co jest jednak specjalnym zabiegiem stylistycznym autora. Można by dodać, doskonałym zabiegiem stylistycznym, choć nie wszyscy się tu ze mną zgodzą. Jednak właśnie dzięki temu łatwiej jest się wczuć w postać głównego bohatera i zdecydowanie dodaje to klimatu lekturze.
Książka Salingera jest świetną pozycją dla wszystkich, mimo iż wprowadza ona raczej pesymistyczny nastrój. Jest dojrzałą lekturą, przez którą zaczynamy analizować otaczający nas świat oraz myśleć nad tematami, które wcześniej by nam do głowy nie przyszły. Nie jest to więc książka dla bardzo młodych osób, ale za to jest świetną lekturą szkolną (choć nieobowiązkową).
Mi na pewno przypadła do gustu, polcam dać jej szanse.
"- Ty w ogóle nic nie lubisz.
Kiedy to powiedziała, ogarnęło mnie jeszcze gorsze przygnębienie.
- Właśnie że lubię. Tak, lubię. Na pewno. Nie mów tak. Po kiego diabła mówisz takie głupstwa.
-Mówię, bo tak jest. Nie lubisz żadnej szkoły. Nie lubisz miliona rzeczy. Nic nie lubisz."
Ostatnio głośno jest o filmie "Wielki Gatsby", jednak to nie dlatego sięgnęłam po książkę. Powód ku temu był inny- była to moja szkolna lektura z angielskiego. Myślałam, że przeczytanie tej pozycji po angielsku mnie przerośnie, jednak okazała się "do przeczytania", chociaż język na prawdę nie był łatwy. Nie jest to gruba powieść, więc czyta się bardzo szybko, szczególnie zważając na to, że po angielsku czytam tak z dwa razy wolniej niż po polsku, a i tak nie zajęło i to wiele czasu. Co mi pomogło w czytaniu, skoro musiałam pokonać pewne bariery językowe? Piękna fabuła. Książka opowiada naprawdę piękną historię miłości, jednak nie tą z rodzaju niesamowicie szczęśliwych i przewidywalnych, jak to na ogół bywa. O czym jest ta historia? O Gatsbym, czyli jednym z największych optymistów oraz ludzi obdarzonych nadzieją, o jakich można przeczytać. O miłości większej niż wszystko inne oraz często naiwnej chęci spełniania marzeń. Jest to ujmująca historia o bardzo przejmującym zakończeniu. Warto zapoznać się z nią, niezależnie czy będzie to najpierw książka, czy film. Osobiście zapoznałam się i z tym i z tym, a wrażenia po obydwu wersjach były niesamowite. Można dyskutować nad tym, czy filmu nie "przedobrzyli" i czy nie był przesadzony, jednak historia była równie ujmująca jak ta opisana w książce, a film nie odbiegał od niej znacznie.
Nie chcę zdradzać więcej o tajemniczym Gatsbym, niech pozostanie on taką zagadką jak to było na początku powieści. Jeśli chcielibyście jednak dowiedzieć się o tym tajemniczym człowieku czegoś więcej, zajrzyjcie na strony książki. Pewnie się nie zawiedziecie.
Portret Doriana Graya... Szczerze powiedziawszy słyszałam opinie, że książkę dużo gorzej czyta się po polsku niż po angielsku, więc może miałam szczęście, że trafiłam na anglojęzyczną wersję. Jako lektura szkolna... no cóż, wiadomo jaki zapał mają uczniowie do czytania lektur, nie mniej jednak ta mi się spodobała. Momentami bardzo się dłużyła, a na początku nie umiałam zrozumieć do czego to wszystko zmierza i o co chodzi. Później jednak byłam to oburzona, to zdziwiona i na pewno nienawidziałam mądrego Lorda Henrego, który tak bardzo wpłynął na Doriana. Szczerze powiedziawszy chyba własnie ta szczera niechęć do tej osoby tak mnie przyciągnęła do książki- nigdy się z nim nie zgadzałam i dzęiki temu wyrobiłam sobie własne stanowisko, co trzymało mnie przy książce do samego końca. Nie pamiętam również kiedy ostatnio czytałam o takiej zmianie bohatera (chyba to było w "Makbecie", ale to nie jest dobre porównanie do Doriana). Szokująca przemiana Doriana oraz sama końcówka były dosyć pesymistycznym aspektem książki, szczególnie iż mówi się że książka jest autobiografią autora.
Nie do końca wiem jak ocenić tę książkę. Sama pewnie bym po nią nie sięgnęła, ale cieszę się, że wpadła mi w ręce. Jest to doskonała pozycja do przemyśleń, a to chyba w książkach lubię najbardziej. Tak więc lekturę uważam za jak najbardziej wartościową i sądzę, iż warto przez nią "przebrnąć".
Wiecie co jest podobne w tych trzech książkach? Żadna z nich nie miała pięknego happy endu i nie była powieścią z rodzaju słodkich, romantycznych i pozytywnych. To mi się chyba w nich najbardziej podobało. To najbardziej skłaniało do przemyśleń.
O książce Salingera słyszałam już dawno temu, jednak pierwszą styczność miałam z nią całkiem niedawno, kiedy tata przyniósł mi ją do pokoju i powiedział, że powinnam przeczytać. Wydanie z roku 1993 dodatkowo nadaje niesamowitego klimatu, więc czytanie książki było o wiele przyjemniejsze.
Pierwszy przymiotnik opisujący tę książkę, który przychodzi mi na myśl, to "przygnębiająca". Tak, to była dosyć przygnębiająca historia szesnastolatka Holdena Caulfielda, czyli chyba jednego z najbardziej ponurych ludzi o jakich czytałam. Choć wiecie co? Polubiłam go. Chłopak był nadzwyczaj inteligentny, podobnie jego przemyślenia.
Akcja zaczyna się w momencie, kiedy Holden wylatuje z czwartej szkoły z kolei, jednak nie dlatego, że jest zbyt głupi by zdać do następnej klasy, nic bardziej mylnego. Chłopak nie umie pogodzić się z otaczającą go głupotą, podłością oraz oraz perfidnym zakłamaniem, postanawia więc uciec ze szkoły i opisuje swoje przygody w Nowym Jorku.
Często można usłyszeć komentarze, że książka propaguje palenie papierosów, picie alkoholu przez nieletnich oraz tym podobne rzeczy. Nic dziwnego, książka ta od samego początku wzbudzała liczne kontrowersje oraz wywarła ogromny wpływ na ówczesne pokolenie (ba, nadal wpływa na czytelników). Wydana w 1951 roku w Stanach jednoczonych książeczka odniosła ogromny sukces i do dzisiaj jest bardzo poczytną książką na całym świecie.
Na co zwraca uwagę czytelnik kiedy zaczyna czytać "Buszującego w zbożu"? Przede wszystkim na język w jakim powieść została napisana. Od razu odnosimy wrażenie, że to właśnie owy chłopak, Holden, pisze pamiętnik. Zdania są dosyć krótkie, raczej proste oraz czasem wulgarne, co jest jednak specjalnym zabiegiem stylistycznym autora. Można by dodać, doskonałym zabiegiem stylistycznym, choć nie wszyscy się tu ze mną zgodzą. Jednak właśnie dzięki temu łatwiej jest się wczuć w postać głównego bohatera i zdecydowanie dodaje to klimatu lekturze.
Książka Salingera jest świetną pozycją dla wszystkich, mimo iż wprowadza ona raczej pesymistyczny nastrój. Jest dojrzałą lekturą, przez którą zaczynamy analizować otaczający nas świat oraz myśleć nad tematami, które wcześniej by nam do głowy nie przyszły. Nie jest to więc książka dla bardzo młodych osób, ale za to jest świetną lekturą szkolną (choć nieobowiązkową).
Mi na pewno przypadła do gustu, polcam dać jej szanse.
"- Ty w ogóle nic nie lubisz.
Kiedy to powiedziała, ogarnęło mnie jeszcze gorsze przygnębienie.
- Właśnie że lubię. Tak, lubię. Na pewno. Nie mów tak. Po kiego diabła mówisz takie głupstwa.
-Mówię, bo tak jest. Nie lubisz żadnej szkoły. Nie lubisz miliona rzeczy. Nic nie lubisz."
Ostatnio głośno jest o filmie "Wielki Gatsby", jednak to nie dlatego sięgnęłam po książkę. Powód ku temu był inny- była to moja szkolna lektura z angielskiego. Myślałam, że przeczytanie tej pozycji po angielsku mnie przerośnie, jednak okazała się "do przeczytania", chociaż język na prawdę nie był łatwy. Nie jest to gruba powieść, więc czyta się bardzo szybko, szczególnie zważając na to, że po angielsku czytam tak z dwa razy wolniej niż po polsku, a i tak nie zajęło i to wiele czasu. Co mi pomogło w czytaniu, skoro musiałam pokonać pewne bariery językowe? Piękna fabuła. Książka opowiada naprawdę piękną historię miłości, jednak nie tą z rodzaju niesamowicie szczęśliwych i przewidywalnych, jak to na ogół bywa. O czym jest ta historia? O Gatsbym, czyli jednym z największych optymistów oraz ludzi obdarzonych nadzieją, o jakich można przeczytać. O miłości większej niż wszystko inne oraz często naiwnej chęci spełniania marzeń. Jest to ujmująca historia o bardzo przejmującym zakończeniu. Warto zapoznać się z nią, niezależnie czy będzie to najpierw książka, czy film. Osobiście zapoznałam się i z tym i z tym, a wrażenia po obydwu wersjach były niesamowite. Można dyskutować nad tym, czy filmu nie "przedobrzyli" i czy nie był przesadzony, jednak historia była równie ujmująca jak ta opisana w książce, a film nie odbiegał od niej znacznie.
Nie chcę zdradzać więcej o tajemniczym Gatsbym, niech pozostanie on taką zagadką jak to było na początku powieści. Jeśli chcielibyście jednak dowiedzieć się o tym tajemniczym człowieku czegoś więcej, zajrzyjcie na strony książki. Pewnie się nie zawiedziecie.
Nie do końca wiem jak ocenić tę książkę. Sama pewnie bym po nią nie sięgnęła, ale cieszę się, że wpadła mi w ręce. Jest to doskonała pozycja do przemyśleń, a to chyba w książkach lubię najbardziej. Tak więc lekturę uważam za jak najbardziej wartościową i sądzę, iż warto przez nią "przebrnąć".
Wiecie co jest podobne w tych trzech książkach? Żadna z nich nie miała pięknego happy endu i nie była powieścią z rodzaju słodkich, romantycznych i pozytywnych. To mi się chyba w nich najbardziej podobało. To najbardziej skłaniało do przemyśleń.
piątek, 19 kwietnia 2013
GONE. Faza szósta: Światło- Michael Grant
"The end is the best part of any story."
Tyle stron, słów, bohaterów i emocji. Tyle nieprzespanych nocy, wspaniałych chwil i momentów grozy. Tak wiele łączy nas z książkami, które naprawdę kochamy. A kiedy przyjdzie koniec... po prostu nie chcemy kończyć. Podobno to właśnie koniec jest najlepszą częścią każdej historii. Owszem, ale i najsmutniejszą. Jedno jest pewne, Michael Grant tak skonstruował zakończenie swojej serii, aby czytelnicy długo o nim nie zapomnieli. Było ono tak spektakularne jak cały ETAP.
"We aren't kids anymore. Look what we've been through. Look at yourself, surfer dude. We've done something none of our parents have been even close to. We didn't take over their boring world; we took over a world about thousand times tougher." ~ Caine
Gra końcowa, tak to nazywają wszyscy w ETAPie. Bariera stała się przeźroczysta i teraz oczy całego świata skierowane są na wydarzenia w środku kopuły. Wygłodniałe dzieci z niewytłumaczalnymi mocami walczą o przetrwanie na oczach rodziców. Część z nich ginie, część okazuje się bohaterami, a jeszcze większa część czarnymi charakterami. Jednak łatwo jest oceniać wszystko z zewnątrz, nie będąc ani chwili w tym skomplikowanym świecie wewnątrz. Wszyscy zadają sobie jednak pytanie- jeśli wszystko naprawdę zmierza ku końcowi, co będzie później? Kto wyjdzie poza barierę? Dzieci czy gaiaphage? Wszyscy z zapartym tchem oglądają ostatnie dni ETAPu, a może nawet ostatnie dni życia dzieci.
"They'll be afraid of us, brother. [...] They'll fear us. Most of them anyway." ~ Caine.
Po ciemności nadchodzi światło. Cóż, nie oznacza to bynajmniej osłabienia gaiaphage, wręcz przeciwnie- stwór jest coraz silniejszy. Sam przeżył już bardzo wiele, przeszedł przez wszystko, czego sie najbardziej bał, wydaje się więc, że nie da się go złamać. Prawda jest jednak taka, że nawet największy bohater ETAPu w pojedynkę nic nie zdziała, ba, nawet z przyjaciółmi ma bardzo marne szanse. Nawet geniusz Astrid, odwaga Brianny, zdolności przywódcze Edilio, moce Caina oraz niesamowite poświęcenie innych mutantów mogą nie wystarczyć. Szczególnie jeśli zna się sekret małej Gai, dziecka Caina i Diany w którym czai się największy potwór świata.
"She wanted just once to play the heroe and not the person who bandaged the heroe." ~ Dahra.
Opisując książkę nie można nie wspomnieć o bohaterach, szczególnie jeśli są oni tak szczegółowo skonstruowani, jak w przypadku tych z powieści Michaela Granta. Trzeba autorowi przyznać, że wykreował wiele naprawdę zaskakujących i świetnych postaci. Często byliśmy zawiedzeni ich postępowaniem, denerwowaliśmy się przez ich poczynania, nienawidziliśmy ich oraz nieraz chcieliśmy ich śmierci. Było również kilku, których szanowaliśmy i kochaliśmy. Nauczyliśmy się również przebaczać, chociaż często było ciężko. Pozostaliśmy z bohaterami do samego końca ETAPu, a kiedy naszedł owy koniec... cóż, trudno nam się z nimi rozstać.
"What was the lesson? That sometimes there were no good choises? I learned that a long time ago" ~ Astrid.
Czytając poprzednie części serii, mogliśmy się już przyzwyczaić do stylu w jakim pisze Michael Grant. Szybka akcja i jej nagłe zwroty, specyficzny humor oraz wspaniałe dopełnienie jakim są bohaterowie. Tak naprawdę to właśnie dzięki ulubionym bohaterom tak bardzo można się zbliżyć do książki i odbierać ją znacznie bardziej emocjonalnie. Tutaj właśnie widzimy największy atut autora- potrafi tak skonstruować powieść, aby czytelnik raz po raz wybuchał śmiechem lub płaczem oraz wzbudza w nas wszelkie możliwe uczucia, dzięki czemu naprawdę nie sposób oderwać się od książki chociażby na chwilę.
Autor stawia nas nieraz w trudnych sytuacjach, sami nie wiemy komu ufać i w co wierzyć. Przez moment stajemy się bohaterami powieści i przeżywamy wszystko to, co nasi ulubieńcy z książki. Akurat tutaj nie trudno się wczuć. Musimy dokonywać trudnych wyborów i ponosić ich konsekwencje. Czy to nie właśnie dlatego sięgamy po książki? Aby chociaż raz stać się bohaterami i przeżyć pewnego rodzaju przygodę?
"Isn't that the game we all play, Diana? We all try to stay alive. Even though in the end we all die."- Caine.
Gra końcowa. Te słowa przepełniają ETAP i czytelników. Dla dzieci wewnątrz kopuły jest to jedyna szansa na wydostanie się na zewnątrz, na przeżycie. Dla czytelnika oznacza to jednak coś innego- koniec wspaniałej serii. Osobiście spędziłam z książkami pana Granta kilka dobrych lat. Rok w rok czekałam na wydanie kolejnych części i bardzo emocjonalnie odbierałam każdą z nich. Nic więc dziwnego, że gdy tylko odbyła się światowa premiera ostatniego tomu, od razu zamówiłam sobie książkę na kindla. Z zapartym tchem przedzierałam się przez kolejne rozdziały i nawet język angielski nie okazał się problemem. Jak to się mówi- dla chcącego nic trudnego.
Michael Grant pisze, że zakończenie jest najlepszą częścią każdej historii. Zgadzam się z nim całkowicie. Muszę przyznać, że było to jedno z najlepszych, najbardziej zaskakujących i najsmutniejszych zakończeń jakie czytałam. Łzy leciały mi ciurkiem i jeszcze długo po przeczytaniu książki nie mogłam przestać płakać (często śmiejąc się przy tym, choć może się to wydawać dziwne). Tak, pan Grant mistrzowsko opanował manipulowanie czytelnikiem. Teraz muszę mu jedynie podziękować za kilka wspaniałych lat, które spędziłam z jego serią. Okazały się one niesamowite i pełne emocji.
"He asked whether kids had died.
Briannas answer had been: A bunch. Kids have been dying all over the place. This isn't Disneyland.
-Have you taken a life?
-Absolutely. I'm the Breeze. I am the most badass person in here except maybe Sam and Caine."
PREMIERA KSIĄŻKI W POLSCE: CZERWIEC 2013. Wspaniałe wydawnictwo Jaguar jak zwykle znakomicie się spisze i wypuści na polski rynek te wspaniale zakończenie. Osobiście nie brałam się za tłumaczenie cytatów i pozostawiłam je w oryginalnej wersji, mam nadzieję, że nie będzie to dla Was wielki problem.
Serię pragnę polecić wszystkim, jest naprawdę niesamowita i warto dać jej szansę.
Moja ocena: 10/10
A na koniec nota od autora. Myślę, że jest świetnym zakończeniem tej historii.
"Wow. We spent six books and three thousand pages together in the FAYZ. Kind of amazing, isn’t it? Worn out? I am.
From the start I wanted the Gone series to be like one single, long story. I wanted characters who would grow with you over time, characters who might make you mad or disappoint you, characters you might hate, and hopefully a few that you’d respect, and like, and even love. That required extra patience and devotion on your part. I hope you found it worthwhile. I hope you had fun. I did.
[...]
From me, from Sam and Astrid, Caine and Diana, Quinn, Edilio, Lana and Patrick, Dekka, Brianna, Albert, Computer Jack, Orc, Mary, Sanjit and Choo, Howard, Hunter, Little Pete, and all the rest (even Drake), thanks.
You are now free to leave the FAYZ."
Subskrybuj:
Posty (Atom)